wtorek, 24 maja 2011

Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides

Czwarty film o przygodach Jacka Sparrowa. Pardonsik, kapitana Jacka Sparrowa. Czy udany? Cóż...

Nasz pirat w wyniku pewnych wydarzeń wyrusza w kierunku źródła młodości. Postaci, które się tam udadzą, choć niekoniecznie w jego towarzystwie, jest więcej: Angelika – jedna z wielu kobiet, z którą Jack ma na pieńku, Gibbs – stary znajomy z poprzednich filmów, Barbossa – tym razem pływający pod angielską banderą, Czarnobrody – postrach wszystkich piratów, ekipa z Hiszpanii – władyka + 3 statki katolickich podwładnych.

Przygoda w typowo kinowo-pirackich klimatach, w zasadzie niczym nie różniąca się od poszukiwania skarbów – tego właśnie było trzeba po pełnych zbędnego patosu i pseudo epickich wydarzeń z dwóch poprzednich części. Problem polega na tym, że On Stranger Tides wygląda tak, jakby ktoś faktycznie miał pomysł, ale nie wiedział, jak go rozciągnąć na te 2 godziny z minutami. W efekcie mamy naprawdę świetny i dynamiczny początek, niezłą akcję z polowaniem na syreny oraz niezgorsze okładanie się żelazem na koniec. W międzyczasie (jakieś 40 do 60 minut) mamy gadanie, gadanie, gadanie... Wspomniałem już o gadaniu? To powinien być film akcji, a nie sesja u psychoterapeuty. Dialogi zwyczajnie wloką się i niepotrzebnie wydłużają seans.

Postacie. Jack i Gibbs zachowują się tak, jak w poprzednich filmach, więc tutaj nie ma zawodu. Barbossa jakby trochę przygasł, ale to akurat ma swoje uzasadnienie fabularne, także jest ok. Angelika, grana przez Penelope Cruz, jest bodaj najlepiej zagraną nową postacią, taki kawał twardej baby – pyskata, a i przyłożyć potrafi. Zdecydowanie dużo fajniejsza od zmanierowanej Elizabeth. Czarnobrody – wielki niewykorzystany tego filmu. Biorąc pod uwagę mity i legendy, jakie narosły wokół tej postaci, można było zrobić z nią naprawdę wiele. Jego wejście oraz moce, którymi się posługuje, są naprawdę dobrym pierwszym wrażeniem. Niestety po tej scenie pirat snuje się od ujęcia do ujęcia, czar pryska i zostaje tylko snob z manią wielkości. Szkoda.

Pojedynków jest mało, a te które są, nie powalają specjalnie. Scena z karczmy przywodzi na myśl próbę kopiowania pierwszego starcia Jacka z Willem. Efektów specjalnych jest stosunkowo niewiele, ale to akurat wyszło filmowi na dobre. Pozostałe aspekty wizualne trzymają klimat, choć nowemu statkowi trochę jednak brakuje do Latającego Holendra, czy Czarnej Perły. Pozostaje jeszcze kwestia 3D. To co prezentowało się świetnie w zwiastunach, w pełnym filmie dalej się tak prezentuje, ale w stosunku do całego filmu, jest tego niewiele. Problemem jest też to, że spora część opowieści rozgrywa się nocą. Nie dość, że obraz sam w sobie jest ciemny, nie zawiera zbyt wielu (albo wcale) ujęć w 3D, to jeszcze okulary dodatkowo go przyciemniają tak, że gówno widać.

Jak już wspomniałem wcześniej, On Stranger Tides ma swoje świetne momenty, ale cała reszta jest przegadana i rozwleczona. Jest pomysł, położono realizację. Na tym tle dużo bardziej podobała mi się nawet rozdmuchana i głupawa część trzecia. Mogło być lepiej, mógł być praktycznie nowy start, a jest, jak jest. Ode mnie: 3.

1 komentarz:

  1. Ehm.
    Dwa razy na tym filmie mało nie zasnąłem, więc... O czymś to świadczy.

    Poza tym - robienie w 3D filmu, który składa się w większości z "ciemnych" scen jest po prostu debilizmem - ani 3D nie uświadczysz jak należy, ani się dużo nie napatrzysz bo okularki dodatkowo zaciemniają obraz (...na moje oko o ok. 1EV).

    Miało być pięknie a wyszło po polsku... I kicha.

    OdpowiedzUsuń