Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Assassin’s Creed+książki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Assassin’s Creed+książki. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 marca 2024

Christie Golden – Assassin’s Creed: Oficjalna powieść filmu

Długo unikałem tej książki. Film wyszedł w 2016. Obejrzałem go w kinie, a potem jeszcze 3 razy, z czego dwa z powodu książki (przed i po lekturze). I nie, to nadal nie jest mój rekord w przypadku obrazu, za którym, delikatnie mówiąc, nie przepadam.

Nowelizacja z grubsza opowiada tę samą historię, co pierwowzór. Abstergo więzi asasynów i wciska ich do Animusa, by odnaleźć jedno z Jabłek, które zaginęło w Andaluzji w 1942. Ich najnowszym „nabytkiem” jest Callum Lynch, na którym przeprowadzono fałszywą egzekucję w więzieniu.

Najważniejszą różnicą jest cały bagaż detali, które uzupełniają braki filmowej fabuły pędzącej na złamanie karku. Udaje im się nie tylko wyrównać tempo, ale także powiązać sensownie tę historię z istniejącym już uniwersum. Ze znanych mi produkcji tylko Origins odnosił się do filmu, ale w drugą stronę takich powiązań nie było. No i niespodzianka. W nowelizacji postacie znane z ekranu mają bogatsze tło oraz ustalone korzenie. Pośród więźniów Abstergo trafiają się potomkowie takich osób jak Shao Jun (Assassin’s Creed Chronicles: China), Baptiste (Assassin’s Creed: Liberation), Duncan Walpole (Assassin’s Creed IV: Black Flag) oraz Yusuf Tazim (Assassin’s Creed Revelations). Ba, w wyciętych scenach uwzględniono wizje z tymi przodkami w pełnych kostiumach nawiązujących do gier! Dodatkowo, jeśli czytać książki w kolejności od Renesansu po Podziemie, następnie trylogię Ostatni potomkowie, a potem Oficjalną powieść filmową, nagle ta dziwaczna wersja Animusa znana z ekranu ma sens! Fakt, w grach przewija się tylko wątek miniaturyzacji, ale w książkach na rzecz laboratoriów powstaje inna wersja zawieszająca ciało i bardziej przypominająca niektóre stanowiska do gier VR lub coś rodem z Kosiarza umysłów. W związku z tym filmowe ramię jako rozwinięcie ma rację bytu.

Tempo wydaje się być równomierne przez wzgląd na ilość myśli poszczególnych postaci oraz opisów otoczenia. Przy okazji wpisu o filmie wspomniałem, iż aktorzy nie mają co robić i wiele się nie pomyliłem. Przez karty powieści przewija się całe spektrum emocji, a nawet zalążek uczuć między Calem i Sofią. Na ekranie mają za mało czasu, by cokolwiek z tego wyrazić.

Niestety, te zalety nie oznaczają, iż mogę polecić książkowe Assassin’s Creed, a przynajmniej nie do końca. Jeśli ktoś chce zapoznać się z tą opowieścią i ceni sobie aspekty wizualne, film będzie lepszym wyborem. Przynajmniej w sekwencjach w przeszłości. Książka przy nim wygląda trochę na listę usprawiedliwień, ale te stawiają film w jeszcze gorszym świetle, zamiast go ratować. W rezultacie decyzja jest między pociętą oraz chaotyczną, ale ładną historią, a jej pełną, bardziej równomiernie prowadzoną wersją, którą przyswajamy dokładniej. Film może obejrzeć każdy i niewiele z niego zrozumieć, książka wszystko wyjaśni, ale docenią ją tylko fanatycy uniwersum. No i niezależnie od wersji fabuła jest nadal wtórna względem pierwszej gry. Moja ocena: 3.

niedziela, 10 grudnia 2023

Matthew J. Kirby – Assassin’s Creed: Ostatni potomkowie – Przeznaczenie bogów

„Do odnalezienia pozostał ostatni fragment Trójzębu Edenu. Dwie pozostałe tego części tego potężnego artefaktu – ząb wiary i ząb strachu – wpadły już w ręce działającego samodzielnie byłego agenta templariuszy – Isaiaha. Z zębem oddania stałby się niepokonany. Tymczasem Owenowi i jego towarzyszom udaje się przekonać templariuszy i asasynów do połączenia sił w celu powstrzymania Isaiaha, póki jeszcze jest to możliwe.

W symulacji, która odtwarza wydarzenia sprzed przeszło tysiąca lat, duński wojownik Styrbjörn Silny prowadzi Jomswikingów przeciw królowi Danii, Haraldowi Sinozębemu. To właśnie tereny, na których ścierają się armie wikingów, kryją tajemnicę ostatniego fragmentu Trójzębu. To tam wyjaśni się, jaki los pisany jest światu, co kryje się za nieświadomością zbiorową nastoletnich bohaterów i jakie jest prawdziwe znaczenie związków pomiędzy ich przodkami.

Historia jest już napisana. Reszta spoczywa w rękach Owena, Javiera i pozostałych, którzy sprzymierzyli się wbrew temu, co ich dzieli. To, co zrobią, na zawsze odmieni świat Assassin’s Creed.”

Od samego początku widać, że autor chce jak najszybciej pozamykać wszystkie wątki. Warstwy współczesnej jest niewiele, a w Animusie większość czasu bohaterowie spędzają pośród wikingów, kontynuując wątki poprzedniej części. Jest jeszcze zbiorowa nieświadomość, ale jeśli nie liczyć rozdziału z wężem i samej teorii przemielonej przez realia Assassin’s Creed, nie był to jakoś szczególnie porywający wątek.

Najzabawniej i najciekawiej wypada motyw niewolnictwa. W zasadzie nie tyle samego niewolnictwa, co reakcji bohaterów na nie. W dzisiejszych czasach, gdy ktoś próbuje wymieniać je jako przykład grzechów ludzkości, z marszu kieruje się do historii Stanów Zjednoczonych, zupełnie zapominając, iż samo zjawisko istniało na długo przed tym, zanim ktokolwiek wypłynął w kierunku Ameryki. Bohaterowie Ostatnich potomków otrzymują właśnie takie zderzenie z rzeczywistością. Łatwo im było irytować się, gdy przodkowie pochodzący z USA byli niewolnikami lub traktowano ich podle, ale jakież było ich zdziwienie, gdy idąc w głąb linii genealogicznej trafili do Skandynawii, gdzie tamtejsi przodkowie sami mieli swoich niewolników. I co? Głupio, nie? Na fabułę ma to o tyle istotny wpływ, iż szok przeżyty przez bohaterów powoduje desynchronizację.

Poszczególne warstwy są tradycyjnie uzupełnione o smaczki nawiązujące do gier, przede wszystkim Rogue, oraz wątków, które później doczekały się kontynuacji w innych mediach, jak ten z Juno. Generalnie znajomość świata na pewno nie jest wymagana, by zrozumieć, co się dzieje w fabule, ale dzięki niej odbiór książki jest zdecydowanie przyjemniejszy.

Moim jedynym problemem z lekturą jest finał. Ja rozumiem, że Isaiah jest takim przerysowanym złolem, lecz samo starcie między nim, a młodzikami jest już co najmniej głupie nawet w obrębie tej konwencji. Gdyby je do czegoś porównać, to autentycznie byłoby to QTE lub długi przerywnik bez jakiejkolwiek walki. Wystarczyło, iż postacie powiedziały „Nie!” wizjom zesłanym przez Trójząb, chlast i z typa, który był na radarze zarówno asasynów, jak i Abstergo, zostały zwłoki… Zero napięcia, zero satysfakcji, kurtyna. Tyle dobrego, że reszta trzymała poziom poprzedników.

Przeznaczenie bogów to dobre czytadło. Pewnie, że główny motyw powtarza się po raz nty, ale z drugiej strony chyba wolę walkę templariuszy i asasynów o kolejny artefakt bez wyraźnego końca, niż sposób zakończenia wspomnianego wątku z Juno (nie chodzi o dokończenie go w komiksach, tylko jak to zrobiono). Finał można przeboleć, bo do długich nie należy, a reszta sprawiła mi sporo frajdy nawet w gatunku young adult, którego fanem nie jestem. Moja ocena: 4+.

niedziela, 10 lipca 2022

Matthew J. Kirby – Assassin’s Creed: Ostatni potomkowie – Grobowiec Chana

„Owen i jego przyjaciele przegrali. Dokonali rzeczy niezwykłej, ale ostatecznie ponieśli porażkę. Kiedy odkryli, gdzie znajduje się pierwszy fragment starożytnego artefaktu – legendarnego Trójzębu Edenu – wydawało się, że mają go w garści. Poszukiwali go również członkowie Bractwa Asasynów i Zakonu Templariuszy, okazało się jednak, że ich wszystkich ubiegł jeszcze ktoś inny. Nić porozumienia między nastolatkami zaczęła się rwać – Owen wraz z przyjacielem Javierem wzięli stronę asasynów, pozostali zaś sprzymierzyli się z templariuszami. Do odszukania wciąż pozostały dwa fragmenty artefaktu i obie grupy zrobią teraz wszystko, by nie powtórzyć swoich błędów.

Podobno wnuk Czyngis-chana, Möngke-chan, został pochowany z jednym z fragmentów Trójzębu Edenu. Jego grobowca jak dotąd nie odnaleziono. Młodzi ludzie zaangażowani po obu stronach konfliktu rozpoczynają wyścig z czasem. Aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, będą musieli przenieść się w symulacji do rozdartych wojną średniowiecznych Chin i odnaleźć kolejny fragment artefaktu, zanim zrobią to ich wrogowie.”

Od razu powiem, że świetnie mi się czytało tę część Potomków. Tak – to nadal zwykłe czytadło. Nawet rzekome rozterki na temat paskudnej przeszłości przodków nie uczynią z niego głębszej lektury. Tak – to nadal Assassin’s Creed z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jest trochę skakania po różnych okresach historycznych (w tym pierwsze dłuższe sekwencje w czasach wikingów), ale i sporo informacji na temat współczesnych templariuszy (od tego, jak stosują propagandę, by nagiąć do współpracy, po opisy środków potrzebnych do bardziej bezpośredniej interwencji). Asasyni zdają się być nieco na uboczu i nawet sam autor wbija im czasem szpilę powodującą wątpliwości co do ich pobudek. Przy czym osoby zaznajomione z serią nijak nie dadzą się nabrać.

Dużą zaletą lektury jest stopniowanie napięcia. Autentycznie da się odczuć, kiedy postacie są wyluzowane, kiedy się stresują i kiedy sytuacja robi się tak nieciekawa, że nawet my zaczynamy szybciej przewracać strony. Autor wykorzystał fakt, iż jest to środkowy tom i nie musi spieszyć się z zakończeniem przed limitem stron, zaś sam finał pomimo tego, iż ma postać cliffhangera, nie pośpiesza czytelnika. Zostawia go raczej w sposób: Ok, teraz zanim trzeci tom trafi w twoje ręce, możesz sobie wszystko przemyśleć.

Z wad warto wymienić to, że postacie są niewiele więcej niż stereotypami, w które je wpisano (np. gej, syn złodzieja i rodzeństwo, w którym jest ta poważna i ten śmieszek). Sprawdzają się jako narzędzia do opowiedzenia historii, ale jeśli oczekujecie czegoś złożonego, to nie tędy droga (nawet uwzględniając wspomniane wyżej rozterki). Drugim problemem jest brak jakiegoś wyrazistego zwrotu akcji, który mógłby zaskoczyć czytelnika. Po intensywniejszych scenach autor próbuje coś tam zdziałać w tej kwestii, ale na swoje nieszczęście podaje na tyle dużo informacji, że da się te zabiegi przewidzieć.

Niemniej jednak, jak już wspomniałem, Grobowiec Chana to bardzo dobry akcyjniak, udany dodatek do konfliktu templariuszy i asasynów oraz obowiązkowa lektura w przypadku rozpoczęcia znajomości z tą trylogią. Moja ocena: 5-.

niedziela, 30 stycznia 2022

Matthew J. Kirby – Assassin’s Creed: Ostatni potomkowie

“Odkąd ojciec Owena zmarł w więzieniu oskarżony o przestępstwo, którego nie popełnił, życie chłopca nie układa się jak trzeba. Owen zyskuje szansę przywrócenia ojcu dobrego imienia dzięki nauczycielowi informatyki, który udostępnia mu Animusa – urządzenie pozwalające przenieść się do wspomnień genetycznych, zapisanych we własnym DNA. Podczas symulacji Owen odkrywa istnienie Trójzębu Edenu – starożytnego artefaktu, znanego z legend. Odtąd asasyni i templariusze nie cofną się przed niczym, by zdobyć ten bezcenny przedmiot. Żeby wyjść z tego cało, chłopiec musi znaleźć go jako pierwszy.

Owen wraz z grupą przyjaciół przenoszą się do wspomnień zapisanych w ich własnych kodach genetycznych. Trafiają w sam środek nowojorskich protestów przeciw przymusowemu poborowi w 1863 roku, a następnie do imperium Azteków podbijanego przez Hernána Cortésa. Będą musieli się sprawdzić w tych bezwzględnych czasach, a ich doświadczenia z przeszłości wywrą ogromny wpływ na teraźniejszość.”

Ostatni potomkowie to typowy przedstawiciel gatunku Young Adult. Z reguły jakiś nastolatek odkrywa wtedy, że taki zwyczajny to on lub otaczający go świat nie jest, a przeznaczenie rzuca go tak daleko od szarej rzeczywistości rówieśników jak to możliwe. Nie inaczej jest tutaj. Owen przez chęć przywrócenia dobrego imienia ojcu wplątuje się w odwieczny konflikt asasynów i templariuszy. Od tej pory nic nie jest jak dawniej.

Ta książka ma tak naprawdę tylko trzy wady (a i to zależy od odbiorcy). Po pierwsze – gatunek. Jeśli ktoś nie trawi powieści Young Adult (do których śmiało można zaliczyć serie od Harry’ego Pottera, przez Igrzyska śmierci, po Zmierzch), niniejsza odsłona Assassin’s Creed raczej tego nastawienia nie poprawi. Jedyne, co odróżnia OP od przeciętnego przedstawiciela gatunku, to fakt, że problemom i fochom nastoletnich bohaterów nie poświęcono zbyt wiele miejsca, przez co raczej nie zdążą nas zirytować. Ba, powiedziałbym, że jak na ich wiek są zaskakująco efektywni, a jednocześnie nie są tępym narzędziem wciśniętym wyłącznie na rzecz pchnięcia akcji.

Po drugie – brak zakończenia. LD to trylogia, ale nie w taki sposób, jak u Sienkiewicza, gdzie na dobrą sprawę da się przeczytać każdą część osobno i nie czuć stratnym bez znajomości pozostałych. Nie, tutaj po lekturze wyraźnie widać, iż mamy do czynienia z początkiem i jeśli pod ręką nie leżą pozostałe dwa tomy, można się zdenerwować.

Po trzecie – nagięcia w lore. Jeśli ktoś nie jest fanem serii, może sobie śmiało ten akapit odpuścić, pozostali mogą chcieć to przeczytać. Pierwszym zgrzytem jest wtopa z Animusem. Jeden z bohaterów cofa się do wspomnień przodka w momencie, gdy ten już ma potomstwo. Kanonicznie jest to niemożliwe. Jedynym wyjaśnieniem jest to, że ten etap życia został odtworzony na podstawie wspomnień pozostałych uczestników wspomnień, a dziury wypełniła symulacja Animusa. Tylko jeśli wziąć pod uwagę ilość interakcji między tymi postaciami, to niemal całe wspomnienie to symulacja i do tego kompletnie zbędna. A to jeszcze nie koniec. Źródłem całej afery jest kolejny artefakt – Trójząb Edenu, który rozwalono na części. Każdy z zębów to sztylet o innych właściwościach. Całościowo dają władzę pozwalającą na podbój świata. Tutaj szkopuł tkwi w tym, że komplet mocy Trójzęby posiadają znane z gier Jabłka Edenu, przez co pościg za wszystkimi sztyletami jest po prostu nieefektywny.

Dobra, ponarzekałem, pora pochwalić to i owo. Tak jak nie pasują mi pomysły związane z artefaktem i jedną postacią, tak muszę przyznać, że pozostałe aspekty charakterystyczne dla serii są zwyczajnie pierwszorzędne. Abstergo na pierwszy rzut oka uwodzi swoim blichtrem, asasyni wychodzą na bandę oberwańców, a konflikt podsyca trzecia frakcja. Stanowiąca 2/3 lektury sekwencja zamieszek w Nowym Jorku jest zwyczajnie świetna i bardzo ładnie nawiązuje do postaci i wydarzeń z Assassin’s Creed: Rogue, Liberation i AC3. Sporo miejsca poświęcono też na opisy techniczne i  uzupełniające to, co dzieje się z użytkownikami Animusa. W grach były zawroty głowy i efekt krwawienia, tutaj idziemy dalej: jak bohaterowie czują się jako pasażerowie we wspomnieniach, jakie piętno odciskają na nich przeżycia przodków, jak postrzegają teraźniejszość przez ich pryzmat, jaką traumę przeżywają, w jaką paranoję popadają. Rewelacją są szczegóły typu wejście do Animusa przez korytarz pamięci (w grach będący ekranem ładowania) albo nawet nudności po zbyt szybkim wyjściu. Wisienką na torcie są drobiazgi w postaci mózgu próbującego wrócić z przeżywania dni i tygodni w przeciągu kilku godzin do normalności. Ponownie odniosę się do gier – tam była tylko wzmianka, iż zbyt długie przebywanie w Animusie może się źle skończyć, czego przykładem był Clay Kaczmarek. Przy czym opisy Kirby’ego sprawiają, iż książkowa sytuacja zdaje się być bardziej sugestywna i przerażająca.

Na zakończenie wkurzałem się z jeszcze jednego powodu. Tempo akcji jest zawrotne. Praktycznie od wejścia całego zespołu do wspomnień o Nowym Jorku akcja pędzi na złamanie karku. Dla fana uniwersum jest to naprawdę fajna podróż, pełna smaczków i nawiązań. Brak zakończenia powoduje, że zamiast odpowiedniego wyhamowania następuje zderzenie z epilogiem, a to jest średnio przyjemne.

Ostatni potomkowie jak na moją pierwszą książkę w serii, która nie jest bezpośrednio powiązana z żadną z gier (nawet jedna z postaci powiązana z Shayem Cormaciem jest oddzielona od niego o dwa pokolenia), wypada na tyle dobrze, że z pewną dozą ostrożności, ale jednak polecam. Moja ocena 4.

niedziela, 5 grudnia 2021

Oliver Bowden – Assassin’s Creed: Podziemie

„Rok 1862. W ogarniętym rewolucją przemysłową Londynie powstaje pierwsza na świecie podziemna kolej. Kiedy w wykopie zostaje znalezione ciało, rozpoczyna się kolejny morderczy rozdział odwiecznej wojny między asasynami a templariuszami.

Działający w tajemnicy asasyn skrywa mroczne sekrety. Jego misją jest pokonać templariuszy, którzy przejęli pełną kontrolę nad stolicą kraju.

Wkrótce Bractwo dowie się, że to Henry Green, mentor Jacoba i Evie Frye. Ale teraz jest on po prostu Duchem.”

Mam problem z tą książką., a konkretniej z ostatnimi 120+ stronami, ale o tym za chwilę. Najważniejszą informacją jest to, że Podziemie stanowi łącznik fabularny pomiędzy Assassin’s Creed Chronicles: India oraz Assassin’s Creed: Syndicate. Jeśli ktoś ukończył ACC India, widział w końcówce postać o jakże znajomym nazwisku: Ethana Frye’a – ojca Jacoba i Evie. Ba, India to przede wszystkim opowieść, w której pierwsze skrzypce gra Arbaaz Mir – ojciec Jayadeepa Mira, którego gracze będą kojarzyć z Syndicate jako Henry’ego Greena. Właśnie takie łączenie mediów w jedno uniwersum lubię. Z Podziemia dowiemy się o pobycie Ethana w Indiach. Prześledzimy przebieg szkolenia Jayadeepa pod okiem Frye’a i udamy się wraz z nim na pierwszą, długofalową misję w Londynie… a potem trafimy na te nieszczęsne 120 stron.

Pierwsze 340 stron to fajne uzupełnienie uniwersum. Dobrze nakreśla, jakim człowiekiem był Ethan, jak zmieniało się jego nastawienie do własnych dzieci i ile chciał zrobić tak dla świata, jak i Jayadeepa. Sam Henry przechodzi drogę od dziecka do pełnoprawnego agenta asasynów i mentora bliźniaków. Do tego antagonista ma na tyle szczegółowo opisaną przeszłość, że postawę Greena względem tego typa jest bardzo łatwo zrozumieć oraz dzielić. Ciekawostką jest także obecność Fredericka Abberline’a, który z drugoplanowej postaci w grze awansował ciut wyżej, dzięki czemu możemy prześledzić początki jego policyjnej kariery. Najdziwniej w tym zestawieniu wypada Arbaaz, którego wizerunek jest drastycznie różny od pewnego siebie luzaka znanego z ACC India. Można to usprawiedliwiać jego wiekiem, wydarzeniami z książki, pozycją w Bractwie lub wszystkim naraz, ale nie zmienia to faktu, że jeśli ktoś wskakuje w lekturę bezpośrednio po grze, odczuje dysonans.

No dobra, to co tak bardzo przeszkadza mi w ostatnich 120 stronach? Wszystko. Ktoś wpadł na mega idiotyczny pomysł, żeby w tym przedziale zamieścić streszczenie Syndicate. Nawet jeśli ktoś nie zna fabuły gry, odczuje, jak bardzo pocięte są te rozdziały. Ogromne wydarzenia i odbudowa Bractwa są ledwie wspomniane, czasami tylko w paru zdaniach typu: Jacob z powodzeniem zabił tego i tamtego, co spowodowało to i tamto. Evie jest notorycznie opisywana jako ta rozważniejsza, ale jej działania przypominają miotającą się frustratkę. Głównie dlatego, że skondensowano te momenty opowieści, w których nic nie poszło po jej myśli. Podobnie sprawa ma się z jej związkiem z Henrym. W grze ich relacje budowane były stopniowo, a tutaj praktycznie z rozdziału na rozdział pojawia się wątek zakochania. Tak – w grze była o nim wzmianka dokładnie w tych samych „scenach”, ale gra miała jeszcze od groma dialogów pomiędzy nimi. W ogóle mam wrażenie, że cały ten segment pojawił się w książce tylko po to, żeby usprawiedliwić rozdział w rezydencji Kenwayów i nawiązania do Porzuconych, Czarnej bandery oraz Pojednania, a tym samym przynależność do jednej serii nie tylko z tytułu.

Gdybym miał ocenić lekturę wyłącznie na podstawie ¾ zawartości, dałbym pełne 4. Ostatnie ćwierć książki zaniża tę ocenę i tu wszystko zależy od wyrozumiałości. 4- w wersji, w której dostrzegam problemy finału, ale zgaduję, że to bardziej wina wydawcy gry, który dostarczał skrypt autorowi książki, niż samego pana Bowdena. 3 w wersji, w której nie obchodzi mnie, kto miał jaki wkład w efekt końcowy.

niedziela, 13 czerwca 2021

Oliver Bowden – Assassin’s Creed: Pojednanie

„Rok 1789: nad Paryżem wschodzi świt rewolucji francuskiej. Uciskany przez arystokrację lud powstaje. Bruk ulic spływa krwią – rewolucyjna sprawiedliwość ma wysoką cenę…

W czasach, gdy bogatych i biednych dzieli przepaść, a kraj rozdzierają wewnętrzne napięcia, Arno i Élise, młody mężczyzna i młoda kobieta, walczą, by pomścić wszystko, co stracili.

Wkrótce zostają wciągnięci w odwieczną wojnę asasynów i templariuszy, w świat pełen niebezpieczeństw – straszniejszych, niż mogli sobie wyobrazić.”

Od początku wiedziałem, że ta książka przedstawia wydarzenia z perspektywy Élise. Więc zakładałem, że na plus będzie konwencja obrana pierwotnie w Porzuconych. Argumenty przeciwko Pojednaniu wytacza komputerowe Unity, które póki co pozostaje dla mnie najgorszą grą w głównej serii (przy czym muszę wspomnieć, że nie grałem jeszcze w Odyssey i Valhallę). Jakież było moje zaskoczenie, gdy pochłaniałem kolejne strony i żałowałem, że muszę robić przerwy w lekturze.

Po pierwsze – Élise jest dużo bardziej wyrazistą połową duetu. Dzięki książce możemy obserwować jej dorastanie od małej rozrabiaki, przez krnąbrną nastolatkę, po opanowaną kobietę. W grze widać naprawdę niewielki ułamek tych emocji.

Po drugie – forma pamiętnika działa tu lepiej niż w przypadku Czarnej bandery. Przeskoki czasowe nie są tak chaotyczne pomimo uwzględnienia znacznie dłuższego okresu (mniej więcej od momentu poznania Arno po finał gry). Żeby było ciekawiej, znajduje się tu także nawiązanie do wspomnianej Czarnej bandery oraz Porzuconych i to takiego kalibru, że prawie wybaczyłem średniackość książkowej Black Flag. Ba, lektura wręcz motywowała mnie do dalszego odświeżania nielubianej gry!

W samej opowieści znajdzie się też kilka różnic względem pierwowzoru. Np. ucieczka Élise ze spotkania z Lafreniere wygląda inaczej. Zamiast spotkać Arno po jego ewakuacji z Bastylii, Élise jest świadkiem tejże. Jednak to wszystko drobiazgi, które nie wpływają na odbiór całości niezależnie od stopnia znajomości protoplasty.

Jak już wspomniałem, przez kolejne rozdziały dosłownie się mknie. Jedynym problemem jest chyba tylko to, że powieść zaprezentowała nam rewelacyjną główną bohaterkę, a w grze praktycznie tego nie ma. Trochę zmarnowano potencjał, bo po templariuszowym Rogue równie templariuszowe Unity mogłoby być ciekawsze. Tylko że wtedy narzekałbym, że znowu adaptuje się grę, zamiast ją uzupełniać, więc coś za coś. Podsumowując, papierowa wersja Pojednania to póki co najlepsza powieść związana z serią AC. Gorąco polecam tak trwającym fanom serii, jak i tym, którzy się od AC:U odbili. Moja ocena: 5.

niedziela, 16 maja 2021

Oliver Bowden – Assassin’s Creed: Czarna bandera

„Złota era piractwa. Śmiałków w rodzaju Edwarda Kenwaya – aroganckiego syna walijskiego hodowcy owiec i męża pięknej Caroline, opętanego obsesją zdobycia majątku i szacunku otoczenia – werbownicy mamią korsarskim rzemiosłem na morzu.

Po tym, jak jego rodzinne gospodarstwo padło ofiarą ataku, Edward podąża za swoim pragnieniem, by zyskać sławę jednego z najniebezpieczniejszych piratów swoich czasów.

Jego drogę znaczą chciwość, ambicje i zdrady. A kiedy na jaw wychodzi spisek grożący zniszczeniu wszystkiego, co drogie jego sercu, w Kenwayu budzi się żądza zemsty.

I tak oto Edward Kenway zostaje wciągnięty w odwieczną walkę asasynów i templariuszy.”

Miałem pewne obawy w stosunku do tej części książkowego uniwersum AC, które niestety spełniły się po ¼ lektury. Renesans, Bractwo, Tajemna krucjata i Objawienia były w zasadzie streszczeniami gier. Porzuceni skupili się na tej części historii, której w AC3 i Rogue nie widać. Tym samym stanowili świetne uzupełnienie znanych opowieści. Na nieszczęście czytającego Czarna bandera wraca do korzeni. Z jednej strony rozumiem zabieg, bo w końcu co ciekawego można napisać o walijskim hodowcy owiec (tak, Edward przez pewien czas robi to, co ojciec)? Okazuje się, że jego temperament wpędza go w takie kłopoty, że akurat o tym okresie (w którym poznał i ożenił się z Caroline) czyta się miło i przyjemnie. Potem jest jeszcze epizod z jego wypłynięciem, po którym wskakujemy w moment, w jakim poznaliśmy go w Black Flag. Na kolejną nowość musimy czekać do finału opisującego wydarzenia po powrocie do Anglii.

Najżmudniej brnie się przez tę mocno średnią, środkową część lektury, trwającą prawie (bez ostatnich 30 stron zawierających powrót do Anglii i wyrównanie rachunków przed ponownym ożenkiem) do końca. Jej treść stanowi dość pobieżne streszczenie głównego wątku AC4 (z pominięciem warstwy współczesnej i wszystkich czynności pobocznych) w postaci pamiętnika Edwarda. Nie jest to zbyt porywające dla kogoś, kto grał. Nie dość, że wszystkie wydarzenia znałem z gry, to nawet w samych opisach nie było żadnych nowych szczegółów. No może przebieranka Kidda miała więcej detali, a i zapachowi Nassau ciężko odmówić wyrazistości (porównywalnej ze zniszczeniami Rzymu z Bractwa). Z kolei pobieżność przejawia się sporymi przeskokami między poszczególnymi wydarzeniami. Niby usprawiedliwia to obrana forma, ale wizerunku nie poprawia. Chyba że jesteście takimi fanami Kenwaya, że czytacie Czarną banderę dla jego przemyśleń. Tych jest pod dostatkiem.

Niestety, Porzuceni trochę mnie rozbestwili pod względem oczekiwań, przez co powrót Czarnej bandery na szlak poprzedników wypadł blado. Moja ocena: 3+.

niedziela, 25 czerwca 2017

Oliver Bowden – Assassin’s Creed: Porzuceni

„Londyn, rok 1735. Haythama Kenwaya szkolono w posługiwaniu się mieczem, odkąd tylko był w stanie go unieść. Kiedy do jego rodzinnego domu wdzierają się uzbrojeni napastnicy, mordując mu ojca i uprowadzając siostrę, Haytham broni go w jedyny znany sobie sposób: zabija.

Straciwszy rodzinę trafia pod opiekę tajemniczego nauczyciela, który szkoli go na śmiertelnie groźnego zabójcę. Pałający żądzą zemsty Haytham rusza szukać winnych, nie ufając nikomu i kwestionując wszystko, co dotąd mu wpojono.

Pośród spisków i zdrad zostaje wciągnięty w odwieczne zmagania między asasynami i templariuszami.”

Od razu przyznam, iż ta część zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Tak – to nadal lekkie i niezobowiązujące czytadło. Tyle że tym razem dotyczy jednej z ciekawszych postaci w uniwersum AC: Haythama Kenwaya. Zamiast trzymać się fabuły Assassin’s Creed 3, Porzuceni opowiadają o życiu Haythama, od momentu, gdy jego ojciec Edward zaczął go szkolić, po pojedynek z Connorem. Zawarcie tylu wydarzeń, których nie było w grze i do tego z perspektywy Haythama wyszło bardzo dobrze i stanowi praktycznie obowiązkową pozycję dla wszystkich fanboyów tego Kenwaya. Może się okazać, iż ujrzycie bohatera w innym świetle.

Żeby nie było za różowo, muszę ponarzekać. Tradycyjnie dla wydawcy, książka zawiera literówki, choć z dotychczasowo przeczytanych przeze mnie odsłon literackich Assassin’s Creed, Porzuceni mają ich najmniej. Dobór okładki jest dyskusyjny. Ja rozumiem nawiązanie do wydanego w tym samym czasie AC3, ale Connora jest zbyt mało, by był twarzą reklamującą tę powieść. Akcja im bliżej końca, tym bardziej skacze sobie od wydarzenia do wydarzenia. Niby można to usprawiedliwić formą pamiętnika, ale gdy w trakcie przejścia z jednej strony na drugą w opowieści upływają np. dwa lata, ciężko nie zadać sobie pytania: Co się stało w międzyczasie?

Największe problemy pojawiają się w fabule. Po pierwsze: Porzuceni jawnie ignorują udział Haythama w wydarzeniach z AC: Rogue. Przez co jego „znajomość” z Achillesem w ogóle nie istnieje. Jeśli jednak nie graliście w gry z tej serii i skupiacie się tylko na książkach, nie zwrócicie na to uwagi, zwłaszcza, że powieści związanej z Rogue nie ma. Drugim jest cały wątek związany z artefaktem prekursorów. Tu też można dopowiadać sobie o wpływie, jaki miała jego otoczka na Haythama, ale zakończenia jako takiego nie uświadczycie, gdyż to w oryginale (AC3) było związane z warstwą współczesną, której tutaj tradycyjnie brakuje.

Niemniej jednak Porzuconych czytało mi się naprawdę dobrze, przez wiele rozdziałów leci się jednym tchem. Jeśli poprzednie książki podobały się wam, albo jesteście fanami Haythama Kenwaya, Porzuceni są zdecydowanie dla was. Moja ocena: 4.

niedziela, 19 lutego 2017

Oliver Bowden – Assassin’s Creed: Objawienia

„Starszy, mądrzejszy i jeszcze bardziej niebezpieczny mistrz asasynów Ezio Auditore da Firenze wyrusza na poszukiwania zaginionej biblioteki Altaïra. W niej być może znajduje się klucz do ostatecznego pokonania templariuszy. Ezia czeka jednak wstrząsające odkrycie. Biblioteka skrywa nie tylko tajemną wiedzę, ale także najbardziej zatrważający sekret, jaki może poznać świat; tajemnicę, którą templariusze pragną wykorzystać, by zawładnąć losami ludzkości. Drogę do biblioteki otwiera pięć kluczy. By je odnaleźć, Ezio musi udać się do niespokojnego Konstantynopola, gdzie rosnąca armia templariuszy grozi destabilizacją Imperium Osmańskiego. Podążając śladami swojego poprzednika, Altaïra, Ezio musi pokonać ich po raz ostatni. Stawka jest bowiem wyższa niż kiedykolwiek, a wyprawa, która rozpoczęła się jako pielgrzymka, staje się wyścigiem z czasem…”

Po słabej Tajemnej krucjacie nie miałem zbyt wielkich oczekiwań względem Objawień. Te, na szczęście, wypadły lepiej, ale zawierają sporo własnych problemów. Fabuła obejmuje trzon wydarzeń z komputerowych Revelations. Uzupełnia je o podróż do Masjafu, dodaje kilka drobiazgów od siebie i uwzględnia okres między grą, a Embers oraz same Embers. Bractwo potrafiło nawiązać do wątków pobocznych gry, natomiast Objawienia sprawiają wrażenie, że nawet główny motyw jest jakiś taki okrojony, o pobocznych (np. o budowaniu wpływów w Konstantynopolu) nie ma nawet słowa. W zamian otrzymujemy różne wersje wydarzeń znanych z gry. O ile w przypadku wyprawy po kwiaty, albo sztyletu z wiadomością sprawdziło się to dobrze, o tyle inne wyszły na tym słabiej. Nie mogłem znaleźć potwierdzenia, ale wydawało mi się, że miejsce ukrycia Jabłka z Bractwa jest zupełnie inne w grze. Nawet po odarciu książek z warstwy współczesnej ta zmiana nie ma sensu.

Tu dochodzimy do, moim zdaniem, największego problemu adaptacji. Brak warstwy współczesnej w poprzednich odsłonach dał wreszcie o sobie znać. Kolejne części gier powiązane były wątkiem Desmonda. Praktycznie każdy cliffhanger sprowadzał się do rzucenia gracza we współczesność, krótkiego dialogu i przywalenia napisami końcowymi. W związku z brakiem Desmonda w wersji pisanej, w dialogu z końca Revelations uczestniczy Ezio. Jest to o tyle słabe, że zapowiada sequel, ale nie wiadomo z czyim udziałem i dlaczego miałoby to obchodzić np. kogoś, kto ogranicza się tylko do książek z tego uniwersum. O ile wątek Auditore faktycznie domknięto, o tyle wspomniany dialog, a nawet epizody poświęcone Shao Jun dają poczucie urwanego zakończenia.

Osobną sprawą jest udział Altaïra. Jego rozdziały to tak naprawdę powtórka z rozrywki, gdyż te sceny były już w Tajemnej krucjacie. Mało tego, uwzględnienie ich wymaga dodatkowej interpretacji. W grze Desmond musiał synchronizować osobno wspomnienia obu przodków, żeby ustabilizować stan swojego umysłu. Teraz pytanie za 100 punktów. Czy intro pokazujące Ezio widzącego Altaïra – zjawę, to Desmond nie potrafiący rozdzielić (jeszcze) obu warstw wspomnień, czy może Ezio faktycznie widział swojego przodka w ten sposób? Wersja z barmanem brzmi bardziej prawdopodobnie, bo tej drugiej nie podparto żadnymi informacjami w grach, a motyw rozdzielenia pełnił istotną rolę. Niestety, jako że tej postaci w książkach nie ma, pozostaje druga teoria, która i tak jest naciągana, bo Ezio wcześniej niczego podobnego nie doświadczył.

Brak Animusa i współczesności odbija się w jeszcze inny sposób. W grach wszelkiego rodzaju współczesne wtrącenia tłumaczono właśnie bazą danych urządzenia oraz ujednoliceniem języka dla użytkownika. Po pozbyciu się technicznej gadki nie ma żadnego usprawiedliwienia, a osoby interesujące się historią będą okazyjnie zgrzytać zębami. Swoje trzy grosze dorzuca tłumaczenie nazywające podziemnie zbiorniki z wodą cysternami oraz używające formy Bajezid, której w języku polskim nie ma (no chyba że się mylę, ale wszelkie informacje, jakie udało mi się znaleźć, wskazywały, iż tej formie bliżej do czeskiego). Tyle dobrego, że uniknięto takiej liczby literówek, jaka towarzyszyła Tajemnej krucjacie.

Objawienia czyta się szybko i lepiej od Krucjaty. Niestety, bagaż problemów odziedziczony po poprzednikach oraz obranej konwencji nie pozwalał mi cieszyć się lekturą tak, jak to miało miejsce w przypadku Renesansu, czy Bractwa. Moja ocena: 3.

piątek, 22 stycznia 2016

Oliver Bowden – Assassin’s Creed: Tajemna krucjata

„Altaïr podejmuje się doniosłej misji i wyrusza w podróż do Ziemi Świętej. By dowieść swojego poświęcenia, zmierzy się z dziewięcioma śmiertelnymi wrogami, pośród których znajdzie się sam przywódca templariuszy, Robert de Sablé. Podczas niezwykłej wyprawy Altaïr odkryje prawdziwe znaczenie Creda Asasynów.”

Gdy seria Assassin’s Creed rozkręcała się na dobre, głównym grom zaczęły towarzyszyć adaptacje książkowe. Assassin’s Creed 2 dostał Renesans, Brotherhood opowieść o tym samym tytule. W drodze był już Revelations, gdy nagle ukazała się niejako zaległa historia powiązana z pierwszą grą. W zasadzie nie jedną. Obecnie niewiele osób pamięta, iż Altaïr oprócz rozpoczęcia całej serii i gościnnego występu w Revelations miał jeszcze dwie gry ze swoim udziałem. AC: Altaïr’s Chronicles wydane m.in. na Nintendo DS, które było prequelem pierwszej gry. Niestety strasznie słabym i krótkim. Gdyby nie umieszczenie tej gry w kanonie (mimo wielu nieścisłości i strasznie głupich pomysłów), bardziej pasowałaby do Prince of Persia. Drugim tytułem był Assassin’s Creed: Bloodlines, wydany na PSP, stanowiący bezpośredni sequel pierwszej gry. Ta pozycja wyszła lepiej od prequela, ale do dobrej też jej sporo brakuje. Na szczęście tym razem fabuła i elementy pokroju postaci nie zgrzytały tak bardzo, jak w produkcji na DSa. Ile z tego obejmuje książka? Tajemna krucjata olewa sobie Kroniki, natomiast zawiera cały pierwowzór, Bloodlines i wątek Altaïra z Revelations. Całość jest opowiadana przez Niccolò Polo, zaś ostatni rozdział to wprowadzenie do książkowych Objawień.

Po niezłych czytadłach, jakimi były dwie pierwsze adaptacje, miałem nadzieję, iż Tajemna krucjata nie okaże się gorsza. No i zawiodłem się. Bez owijania w bawełnę: ta książka to jeden wielki bałagan. Na dzień dobry przeinacza relacje Altaïra z ojcem, choćby poprzez strasznie głupie wykorzystanie: Ibn-La'Ahad, które pierwotnie było tłumaczone dosłownie: niczyj syn. Następnie po łebkach leci przez fabułę Assassin’s Creed, opierając się w dużej mierze na dialogach przeniesionych żywcem z gry. Biorąc pod uwagę, że ta część adaptacji stanowi lekko ponad połowę książki, nie jest dobrze, ale brniemy dalej. Bierzemy wdech i wskakujemy w Bloodlines, które zostały streszczone lepiej i, co ciekawe, dość wiernie. Na koniec dostajemy fragmenty Revelations, których ogromny przedział czasowy zawarto na zbyt małej liczbie stron. Jakby tego było mało, w oczy rzuca się rażąca ilość literówek.

Komu polecić Tajemną krucjatę? Chyba tylko największym fanatykom serii, albo ludziom, którzy przeczytali absolutnie wszystko, co mieli pod ręką, z etykietą płynu do czyszczenia kibla włącznie. Nawet jeśli nie znacie Bloodlines/nie macie jak zagrać, na youtube jest dostępny filmik zmontowany ze wszystkich przerywników, trwa niecałą godzinę. Moja ocena: 2 (gdyby zabrakło przyzwoicie zaadaptowanej fabuły Bloodlines, dałbym 1).

środa, 8 sierpnia 2012

Oliver Bowden – Assassin’s Creed: Bractwo

„Rzym, niegdyś potężny, dziś leży w ruinach. W mieście pleni się cierpienie i nędza; jego obywatele żyją w strachu przed bezlitosną rodziną Borgiów. Tylko jeden człowiek może ich uwolnić spod jarzma tyranii – Ezio Auditore, mistrz asasynów.

By sprostać wyzwaniu, Ezio będzie musiał użyć wszystkich swoich sił. Cesare Borgia, człowiek jeszcze bardziej niegodziwy i groźny niż jego ojciec, papież, nie spocznie, póki nie podbije całej Italii. A w tak zdradzieckich czasach intrygi czają się wszędzie, nawet w szeregach samego Bractwa...”

Assassin’s Creed: Bractwo jest drugą po Renesansie książką na podstawie gry z serii Assassin’s Creed firmy Ubisoft. Podobnie jak jego komputerowy odpowiednik zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym zostawiła nas poprzednia odsłona. Zgodnie z kursem wytyczonym przez Renesans, Bractwo nie zawiera ani słowa o otoczce animusowo-desmondowej. Fabuła koncentruje się na Ezio i jego zmaganiach z rodziną Borgiów.

W porównaniu do poprzedniej książki da się zauważyć sporo technicznych poprawek. Tempo akcji jest równomierne, a przeskoki nie stanowią już pretekstu do przyśpieszenia fabuły na rzecz wybranych scen. Treść posiada o wiele więcej informacji, których w grze nie było. Za przykłady niech posłużą tutaj takie wątki jak: wyjaśnienie relacji Ezio – Caterina w czasie ich pobytu w Rzymie, opis i tło dogadania się Ezio i Claudii, los matki, czy coś, czego mi cholernie brakowało w grze – cały okres między aresztowaniem Cesare, a ostatnią bitwą. Trochę żałuję, że nie zdecydowano się na zawarcie fabuły DLC Porwanie Leonarda, ale przynajmniej Salai zaliczył gościnny występ (DLC z Kopernikiem również nie ma). Główny wątek pozostał praktycznie niezmieniony, natomiast poboczne (a przynajmniej większość z nich) dość fajnie wytłumaczono lub do nich nawiązano.

Nastrój Brotherhooda był ponury, a sam Ezio zrobił się opryskliwy. Książka podnosi to wrażenie o poziom wyżej. Rzym to już nie tylko ruina, znajdziemy tu naprawdę szczegółowy obraz nędzy i rozpaczy. Ja przez jakiś czas nie mogłem uwierzyć, że powieść na podstawie takiej gry będzie zawierała opis nieśpieszącego się nigdzie wilka, niosącego w pysku martwe dziecko...

Polskie wydanie zawiera nieco literówek, choć mniej niż poprzednia część. Dla urozmaicenia dorzucono tym razem brakujące końcówki. Do innych wad zaliczyłbym zakończenie, które nie jest tak urwane, jak poprzednio, ale sama scena wciąż wydaje się być przykrótka.

Książkę polecam zarówno graczom, którzy grali w Brotherhood, a nie czytali Renesansu (przez wzgląd na ilość dodatkowych informacji uzupełniających historię Ezia), jak i czytelnikom pierwszej książki, którzy nie znają gier (bo to zwyczajnie dobry sequel). Moja ocena: 4+.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Oliver Bowden – Assassin’s Creed: Renesans

Głównym bohaterem tej opowieści jest młody mieszkaniec Florencji – Ezio Auditore, który całkiem niedawno osiągnął pełnoletniość, a jego życie upływa na pracy dla ojca, szanowanego bankiera, oraz nocnych eskapadach z bratem. W trakcie takich wypadów poza obowiązkowym piciem i bawieniem się w towarzystwie pięknych kobiet, przyjdzie od czasu do czasu obić gęby zwolennikom konkurencyjnej rodziny – Pazzich, z której pochodzi także rywal Ezio – Vieri. Pretekstem do takich starć jest choćby i obecność obu stron w jednym miejscu. Taka sielanka nie trwa jednak długo. Rodzina Auditore popada w kłopoty, w wyniku których Ezio będzie zmuszony dojrzeć szybciej, niż się spodziewał. Przyjdzie mu się zmierzyć z drugim, nieznanym dotąd obliczem ojca, poznać prawdziwych wrogów rodziny i pokonać ich tak w ramach zemsty, jak i wyższego celu.

Specjalnie piszę takimi ogólnikami, gdyż o ile fani gry Assassin’s Creed 2 doskonale znają przebieg historii, o tyle mogą znaleźć się osoby, które jeszcze jej nie znają, nie będą grać, a może sięgną po książkę. Dla takich osób mogę ją polecić jako lekkie, przygodowe czytadło, wykorzystujące pewne historyczne postacie, miejsca oraz wydarzenia, którego akcja osadzona jest w Italii z okresu renesansu. Powieść napisana jest lekko, z dużą dozą szczegółów, ale trochę nierówno. Mniej więcej do połowy otrzymujemy drobiazgowy opis przebiegu poczynań Ezia. Gdy młodzieniec przybywa do Wenecji (wspomniana ½ książki), da się zauważyć coraz większą liczbę ogólników typu: spędził na wyszukiwaniu informacji tyle, a tyle czasu. Zabieg z jednej strony zrozumiały, gdyż nie dałoby się przenieść wszystkich akcji gracza na karty powieści tak, by nie zanudzić czytelnika, z drugiej jednak strony nie do końca dobrze zastosowany, gdyż skutecznie wytrąca impet, z jakim pędziła akcja.
   
Jeśli zestawić wydarzenia z książki z tymi z gry, otrzymujemy cały główny wątek Ezio (włącznie z fabułą z obu DLC) oraz, jako miły dodatek, historię jego spotkań z Cristiną (która w przypadku gier pojawiła się dopiero w Assassin’s Creed: Brotherhood). Wiele dialogów znanych z gry przeniesiono żywcem do książki. Pozostałe brzmią inaczej, niekiedy nawet bardziej wulgarnie, co dla mnie było klimaciarskim dodatkiem. Zrezygnowano kompletnie z zadań pobocznych (no bez jaj, jaki byłby sens opisywania wszystkich wyścigów, albo dodatkowych zabójstw) oraz tej części historii związanej z Desmondem i spółką. Czy jest więc sens sięgać jeszcze raz po tę samą opowieść, przedstawioną w innym medium? Jak najbardziej. Przede wszystkim fajnie jest dowiedzieć się czegoś więcej o emocjach głównego bohatera, zaś kilka wydarzeń ma odrobinę inny przebieg, niż oryginał, co wprowadza małe, acz przyjemne zwroty akcji. Ponandto niektóre z sytuacji doczekały się lepszego tła/większej ilości informacji (ot, choćby relacje między Ezio i Rosą). Książka ułatwia też prześledzenie wydarzeń z gry, gdyż opisy i odniesienia do samego początku dużo lepiej (i częściej) ukazują upływ czasu.

Do wad (poza wspomnianą nierówną drugą połową) doliczyłbym też dosyć częste literówki. Nie wpływają one na odbiór całości, ale są zauważalne. Zakończenie sprawia też wrażenie urwanego. W grze po tej scenie następowała jeszcze jedna, ale związana z motywami kompletnie pominiętymi przez Renesans, przez co pomimo zakończenia wątków głównych, książka nie robi równie wielkiego wrażenia. Tak poza tym Assassin’s Creed: Renesans mogę z czystym sumieniem polecić zarówno miłośnikom komputerowej serii, jak i osobom zainteresowanym, ale niezwiązanym wcześniej z owym uniwersum. Moja ocena: 4-.